Krótko po tym jak znalazłam "króliczka" (poprzednia historia) w pracy przytrafiła mi się bardzo przykra sytuacja. Na terenie zakładu, w którym pracowałam od kilku miesięcy urzędowały już podrośnięte kociaki. Były na tyle duże, że akurat rehabilitowałam ich mamę, którą poddałam sterylizacji. Byłam dość zmęczona: w domu 3 koty, 1 dochodzący, w pracy cała chmara małych i dużych rozrabiaczków, którym szukałam domów i którymi się opiekowałam, w tym rzeczona kotka po operacji.
Niusia, Niuśka, Niusieńska z A |
Wyszłam na papierosa za budynek... (tak wiem to straszne), gdy zauważyłam, że na studzience kanalizacyjnej siedzi największy dzikus z tegorocznego miotu. Jedno oko miał bardzo spuchnięte i mniejsze od drugiego, dolna szczęka przesunięta w prawo i krew... z nosa, przy oku... makabra. Kocie całkowicie osowiałe - umierało. W pierwszym momencie myślałam, że jak zwykle, jak będę próbowała się do niego zbliżyć, to ucieknie, poprosiłam więc o pomoc P, który przyniósł mi ręcznik i miał pomóc złapać biedactwo. Ale kocię stało, dało się zawinąć w ręcznik i zanieść do samochodu. Szef pozwolił mi zwolnić się z pracy i pojechać do weterynarza.
Werdykt weterynarza – kot został skatowany – wniosek: musiał to zrobić ktoś od nas z pracy (zabolało mnie to strasznie i myślałam, że już tam nie wrócę). Kot otrzymał leki, ale rokowań nie było w zasadzie żadnych, czy przeżyje, czy nie. Jak to bywało już wcześniej kot, a w zasadzie kotka wylądowała w naszym mieszkaniu na rehabilitację. Na wstępie ustaliłam z A, że jak kot tylko wydobrzeje, to znajdziemy mu dom, bo nie poradzimy sobie z opieką nad kolejnym zwierzakiem. I tak mijały dni: buzia małej powoli się goiła, niestety ciągle miała biegunki. W klinice Wąsiatycza w Poznaniu dawali jej kroplówki, diagnozowali układ moczowy itd. Mała zaczęła strasznie dużo pić i siusiać. Cukrzycę też wykluczyliśmy. Leczenie było trochę po omacku, a biegunki trwały już zdecydowanie za długo. Odstawiliśmy leki i zaniechaliśmy wizyt w klinice, znaleźliśmy weterynarza bliżej siebie - cudowną Panią Olę. To ona postawiła diagnozę moczówki prostej, czyli choroby, która mogła być wywołana schorzeniem nerek lub guzem przysadki mózgowej, a która objawia się właśnie wypijaniem dużej ilości wody i jej częstym wydaleniem. Po tej diagnozie już wiedzieliśmy (choć nie obyło się bez kłótni), że Niuśka zostaje z nami. Nikt nie chce przecież małej sikawki, która na dodatek czasem nie trafia do kuwety i przez którą wydajemy majątek na żwirki w 20 l opakowaniach.
Biegunki ustąpiły, kot zyskał apetyt, zakochał się ze wzajemnością w Gintusiu (różnica miedzy nimi wynosiła ok 2-3 mc). Dziś Niuśka, to pogodny kociak, czasami lubi porozrabiać, ale większość dnia przesypia. Bardzo długo pracowałam nad jej zaufaniem. Mój A do chwili obecnej każde przytulenie z jej woli celebruje, jak święto narodowe, gdyż kotka jest nieufna (ze względu na charakter, jak i przeżycia). Po jej zachowaniu wnioskuję, że ewidentnie skrzywdził ją mężczyzna. „Pamiątką” po tym zdarzeniu są nawracające małe krwotoki z nosa, braki w uzębieniu, krzywa żuchwa i mimo wszystko wielkość oczu. Kochamy ją z całego serca zarówno my – jej opiekunowie, jaki i nasze pozostałe koty – jej kompani.
Nadmienię tylko jeszcze, że mimo żalu wróciłam do pracy. Szef sprawdził monitoring, ale niestety okazało się, że tego dnia akurat była awaria, przez co nagrania są niekompletne. Do chwili obecnej nie wiem, komu z moich kolegów przeszkadzała ta mała czarna kulka, ale kimkolwiek jest… ach… niech zmądrzeje, bo ja za siebie nie ręczę.