Młot
Czasami przychodzą takie dni, jak ten dziś, w którym dopada mnie totalne rozgoryczenie, tym jak ludzie postrzegają moje życie, moją osobę i mój świat. Wchodzą do niego w brudnych buciorach i oceniają z taką łatwością, jakby było to najprostsze 2+2, a wszystko, co nie równa się 4 było złe, nieprawidłowe.
Poznając nowych ludzi staram się nie opowiadać od razu, że znaczną część mojego świata zajmują zwierzęta. Dla wielu osób pogłowie w liczbie: 4 koty domowe, 1 kot „poddomowy” oraz 1 koń stanowi i tak już spore wyzwanie psychiczne do udźwignięcia. Informowanie na pierwszym spotkaniu o tym, że oprócz tego opiekuję się także kotami w pracy (teraz już tylko 1), dokarmiam koty w stajni, że czasem przygarniam też tymczasowo psy i koty potrzebujące, (które trzeba leczyć, sterylizować lub znaleźć im dom), raczej uważam za zbędne. Dlaczego? Ano dlatego, że co bardziej taktowni robią tylko wielkie oczy i pomachują głową z niedowierzaniem, a ci mniej taktowni zaczynają pytać:
- Czy oby na pewno masz tyle czasu? Pewnie nie pracujesz na pełen etat? Odpowiadam: – Tak pracuję. (Niepocieszony tym faktem rozmówca pyta więc dalej).
- A w takim razie co na to Twój mąż? (I tu należy się domyślać, że mąż jest strasznie biedny i nieszczęśliwy oraz zaniedbywany, jeśli w ogóle ktoś zakłada, że męża mam). Odpowiadam: – Nic żyje ze mną jakoś i kocha nasze zwierzęta tak samo jak ja. (Rozmówca nadal niepocieszony: bo przecież najlepiej w wizerunek „kociej mamy” wpisuje się stara panna lub co najmniej sfrustrowany mąż, a on niby kocha???. Zadaje więc bardziej osobiste pytanie).
- A masz dzieci? – Nie, nie mam. (I tu sprawa dla przesłuchującego mnie delikwenta zostaje przesądzona, oczy mu się uśmiechają - wniosek: ona jest nieszczęśliwą bezdzietną kobietą, która przelała swój instynkt macierzyński na zwierzęta, a ponieważ nie mam dzieci, to ma też znacznie więcej czasu na takie głupoty jak pseudo ratowanie świata).
Inne zdania, które czasem mnie denerwują, (kiedyś może nawet sprawiały mi przykrość ale się uodporniłam), to stwierdzenia: „Wiesz, że nie uratujesz całego świata”; „Trzymanie zwierząt zwłaszcza dużych psów w mieszkaniu, to ich męczenie” (dla tych które są ze schroniska szczególnie!); „Zainteresowałbyś się problemami ludzi, a nie zwierząt, tyle jest potrzebujących, głodnych dzieci etc.” - Mówią to zwłaszcza ludzie, którzy niczym się nie dzielą, ani czasem ani pieniędzmi (o przepraszam raz do roku kupują serduszko WOŚP), a których moja postawa wprawia w złe samopoczucie, gdyż zdają sobie nagle sprawę, że mając się ze wzorowych ludzi robią dużo mniej dobrego od kogoś innego i cierpi na tym ich ambicja – tacy ludzie szybko ode mnie uciekają, gdzieś gdzie im będzie wygodniej.
„Zwierząt się nie adoptuje – adoptuje się dzieci”; i megalomania: „Człowiek jest wyżej niż zwierzęta – zwierzęta są dla ludzi”.
Ze zdziwieniem (choć nawet to pocieszające) przyjmuję stwierdzenia przychodzących do nas po raz pierwszy gości, którzy wiedzą o naszej „przypadłości” i stwierdzają zaskoczeni: „U was w domu wcale nie czuć kotami” (jakby przychodząc zakładali, że muszą ubrać najgorsze ciuchy, bo im one prześmierdną), albo „Tyle ich macie a prawie wcale ich nie widać”.
Dla niektórych ludzi jestem też złym człowiekiem, gdyż działam wbrew naturze i woli boskiej, bo tym w ich oczach jest: sterylizacja i kastracja zwierzęt. Oczywiście są to z reguły ludzie, którzy nawet palcem nie kiwną w kwestiach bezdomnych zwierząt. Do tego rzadko kto zadaje sobie na początku trud, aby zrozumieć dlaczego mamy tyle zwierząt. Najczęstszym uproszeniem jest myślenie, że po prostu nie znam umiaru, jestem lekkomyślna i biorę wszystko jak leci (zawsze winna jestem ja - nie mąż). Przez całe wakacje nie znalazłam także zrozumienia w kwestiach pozostawiania zwierząt na dłuży czas. Przecież można je oddać rodzicom na tydzień pod opiekę, a samemu polecieć na Kanary. Wszystko jest takie proste... przecież. Przecież nie można tęsknić za zwierzętami- one też przecież nie tęsknią, a rodzice będą wręcz przeszczęśliwi :) Bo każdy wie jakim czasem i możliwościami dysponuje nasza rodzina.
Jednak najpowszechniejszą jest opinia, że jestem: przewrażliwioną, naiwną wariatką, która zamiast skupiać się na podstawowych wartościach społecznych: dom, rodzina, dzieci, samochód, dbanie o swój kobiecy wizerunek zatraca się i zamyka w „świecie zwierząt”. Otóż informuję Was moi drodzy dalsi i bliżsi znajomi, że tych dla których warto - nie zamykam się i wpuszczam „w każdym rodzaju obuwia”, a pozostali po prostu w moim odczuciu na to nie zasługują.
W każdym razie męczy mnie już tłumaczenie tych wszystkich rzeczy każdemu z osobna, jak chcą niech myślą, że jestem patologiczną zbieraczką kotów.
O kowadle później… bo jest jeszcze druga strona medalu.
Śnieżka z fotki ma się dobrze, jest już całkiem dorosłą kotką która nadal uwielbia nogi na których przyszła na świat, ja trochę mniej ciągle wstaję ścierpnięty :) Ulu nie zmieniaj się, do twarzy ci z takim "kręgosłupem"
OdpowiedzUsuńdziękuję :)
UsuńPozdrowienia dla Śnieżki i reszty bandy